Postanowiłem przetestować bezpłatną nawigację Google. Pamiętam jak wiele mówiło się o niej, gdy po raz pierwszy została zaprezentowana ponad pół roku temu. Niektórzy nawet wieszczyli zmierzch tradycyjnych programów tego typu. Google miało zmiażdżyć swoją usługą Tom Toma i Garmina, a telefony z Androidem wyprzeć dedykowane urządzenia do nawigacji GPS. Jak na razie nic z tego, potentaci ciągle trzymają się mocno, chociaż na pewno przesunęli swoje zainteresowanie w kierunku aplikacji mobilnych, głównie dla iPhone’a. Na liście najszybciej zyskujących popularność aplikacji w AppStore UK na pierwszym miejscu jest TomTom UK (50 funtów, około 240zł), na trzecim TomTom Western Europe (53 funty, około 250zł), a na czwartym CoPilot Live UK (20 funtów, około 100zł). W pierwszej 25-tce mamy jeszcze TomTom Europe (70 funtów, około 340zł), a tuż za nią CoPilot Live Europe (38 funtów, około 180zł). Całkiem nieźle jak na tak drogie programy. W Android Markecie, płatna konkurencja Google Maps też radzi sobie całkiem nieźle. CoPilot Live UK jest na 3 miejscu w kategorii travel (24 funty, około 120zł), a CoPilot Live Europe na ósmym (50 funtów). Tom Tom niestety nie wypuścił jeszcze swojej aplikacji dla Androida.
Jak na tle konkurencji wypada Google Maps? O tym w dalszej części tekstu.
Do testu użyłem telefonu HTC Desire i Google Maps 4.3.0. Sprawdzian trwał dwa dni – 130 kilometrów po autostradzie i około 30 kilometrów w mieście.
Obsługa programu jest banalnie prosta, odpalamy Mapy, wybieramy opcję Directions i wpisujemy miejsce docelowe. Aplikacja będzie próbowała nam podpowiedzieć miejsce już po wpisaniu pierwszych paru liter. Następnie wciskamy Go i po kilku sekundach mamy wyznaczoną trasę na mapie plus szczegółowy jej opis. Opcje konfiguracyjne są bardzo ograniczone, możemy jedynie nakazać ominięcie dróg płatnych i autostrad. Program oferuje też możliwość wybrania alternatywnej trasy wraz z informacją, o ile nasza podróż może się wydłużyć, gdy ją wybierzemy.
Między mapą a opisem można błyskawicznie się przełączać, wystarczy kliknąć w wybrany punkt na trasie i już przenosimy się do odpowiedniego miejsca opisu. Działa to też w drugą stronę.
Mapę można powiększać przyciskami +/- w prawym dolnym rogu lub po prostu za pomocą „szczypania”. Niestety „pinch to zoom” w Desire nie działa tak precyzyjnie jak w iPhone. Obraz powiększa się skokami więc nie da się dopasować zoomu idealnie do naszych potrzeb – program albo go nieznacznie powiększy albo pomniejszy.
Program nie jest domyślnie wyposażony w głosową nawigację, trzeba doinstalować text-to-speech. Pliki są dostępnie bezpłatnie w Android Markecie.
Problem zaczyna się gdy nawigacja do nas przemówi. Tak przeraźliwie bezosobowego, mechanicznego głosu nigdy nie słyszałem. Już po 5 minutach człowiek ma dość. Nie ma tu żadnego porównania do naturalnego, seksownego kobiecego głosu, który znam z TomToma (w wersji angielskiej, polska wersja jest zbyt sztuczna). Poddałem się po paru kilometrach i po prostu ściszyłem telefon do maksimum.
Interfejs aplikacji jest prosty i moim zdaniem brzydszy niż w konkurencyjnych programach. Na ekranie mamy czas pozostały do osiągnięcia celu, wskazówki co do następnego skrętu i kompas. Brakowało mi przede wszystkim prędkości i ostrzeżeń o przekroczeniu dopuszczalnych limitów, czasu podróży i prognozowanej godziny dojazdu. Idealnie ma to poukładane TomTom (obrazek po prawej), wszystko na dole, na osobnym pasku, czytelne i łatwo dostępne. Google porozrzucało swoje oznaczenia po całym ekranie.
Niezbyt podobała mi się też skala mapy, moim zdaniem jest za mała, a zmienić się tego niestety nie da. Nie ma problemu gdy jedziemy po autostradzie, ale w mieście, przy dużym zagęszczeniu ulic można łatwo przeoczyć właściwy skręt.
Program automatycznie przełącza się w tryb nocny – czyli przyciemnia obraz żeby nie raził oczu. Możemy tez zamiast mapy oglądać zdjęcia satelitarne, ale w praktyce na niewiele się to przydaje. Obraz jest po prostu zbyt pomniejszony, żeby można było rozpoznać budynki, które mijamy.
Mimo tych wad muszę przyznać, że nawigacja Google sprawowała się w trasie dość dobrze. Pewnie wskazywała optymalną drogę, nie zauważyłem żadnych opóźnień w ładowaniu map. (dla niezorientowanych – Google Maps nie ma wbudowanych map, za każdym razem ładuje je z internetu.)
W każdej chwili możemy obejrzeć całą trasę, a na niej zaznaczony aktualny traffic. Gdy w Glasgow natrafiłem na roboty drogowe, odcinek ten wyświetlił się w zmienionym kolorze.
Wszystko wydawałoby się w porządku, program w końcu spełnił swoją funkcję i doprowadził mnie do celu, gdyby nie błędy. Po mniej więcej 50 kilometrach nagle pojawił się komunikat „searching for GPS”. Byłem zaskoczony bo ikona na górze ciągle pokazywała pełny zasięg, a normalnie przecież powinna w takich przypadku zacząć „migać”. Pomyślałem, że poczekam chwile i wszystko wróci do normy. Nic z tego, 10 kilometrów i dalej nie działa, 20 kilometrów – nic się nie zmienia. Na ekranie miałem jedynie pomniejszoną mapę z zaznaczona trasą – żadnego śledzenia samochodu czy wskazywania kierunku. Jako, że wszystko odbywało się na autostradzie, nie było mowy o zatrzymaniu się na poboczu i sprawdzeniu telefonu. W końcu zrezygnowany, wyłączyłem nawigację, ale coś mnie tknęło, włączyłem ją ponownie i nagle okazało się, że wszystko jest w porządku. Program normalnie wskazuje drogę jakby nic się nie stało.
Drugi dzień testów to krążenie po mieście od punktu do punktu. Chciałem sprawdzić jak aplikacja będzie się sprawować w obliczu dość sporego zagęszczenia dróg, często jednokierunkowych. W sumie wskazałem około 8 rożnych celów w różnych częściach miasta. Za każdym razem wpisywałem tylko kod pocztowy (w Wielkiej Brytanii kod pocztowy nie tylko wskazuje miasto/pocztę ale konkretną ulicę, a czasem nawet określony budynek). Nawigacja bez problemu znalazła wszystkie adresy i mnie do nich doprowadziła. Fajną opcją jest wyświetlenie na ekranie zdjęcia budynku (pobranego ze street view) po dotarciu do celu. Dzięki temu odpada nam szukanie danego adresu po numerach, patrzymy na zdjęcie i od razu wiemy gdzie mamy się udać.
Niestety błędy i tym razem dały o sobie znać. Nie był to jednak problem z GPSem jak poprzednio. Nagle po prostu ekran zrobił się czarny i tyle. Nawigacja ciągle działała bo słychać było głos wskazujący drogę, ale obraz znikł. Podobnie jak poprzednio, pomógł restart programu.
Podczas testów sprawdziłem też zużycie baterii. Zawsze zaczynałem z telefonem naładowanym na 100% i nie wyłączałem go przez całą drogę, ani nie podłączałem do ładowarki. Niestety za pierwszym razem nieopatrznie zostawiłem ustawioną, animowaną tapetę, co mogło wpłynąć na ostateczne wyniki. Przedstawię więc rezultaty z drugiego dnia (na screenach poniżej).
Jak widać, niewiele ponad 2 godziny ciągłej pracy wydrenowały baterię do 20%. Lepiej więc nie wyruszać w trasę bez samochodowej ładowarki. Ciekawie prezentuje się też liczba wysłanych i pobranych danych, odpowiednio: 246 KB i 1.53 MB. Całkiem nieźle, myślałem, że ciągłe ładowanie map, będzie wymagać dużo więcej.
Nawigacja od Google spełnia swoje zadanie. Nie jest to tak zaawansowany produkt jak programy TomToma czy CoPilota, ale użytkownikom, którzy potrzebują przewodnika tylko okazjonalnie, powinna w zupełności wystarczyć. Na dłuższe trasy jednak raczej bym jej nie zabierał, szczególnie gdy podróżujemy sami i nie znamy drogi, chociażby pobieżnie. Zawsze może bowiem wysiąść nam w najmniej odpowiednim momencie, np. na dużym, autostradowym skrzyżowaniu, kiedy trzeba szybko podejmować decyzje i nie ma czasu na restart programu.
Google Maps nie sprawdzi się też w podróżach zagranicznych z powodu wysokich kosztów internetu via roaming. Guardian wyliczył, że 800 kilometrów we Francji to koszt rzędu 200 funtów czyli prawie 1000zł – tyle ile nowa, dedykowana nawigacja samochodowa.
Ja sam wole wydać parę złotych i kupić sobie CoPilota lub TomToma w wersji dla telefonu, a PDA, który dotychczas spełniał funkcję nawigacji, wyląduje zapewne na cmentarzysku nieużywanych gadgetów w mojej szufladzie. Z Google Maps już raczej nie będę korzystał.