Kiedy Cisco zostało gwiazdą biznesu, na świeczniku znalazł się także, naturalną koleją rzeczy, jego szef. Przejmując w 1996 roku władzę z rąk Morgridge’a, Chambers przejął także jego skromność i powściągliwość w kontaktach z opinią publiczną. „Ani mi, ani Johnowi Morgridge’owi nie zależało jakoś szczególnie na rozgłosie – twierdzi. – Mieliśmy zupełnie inne motywacje”. A potem przyszedł błyskawiczny sukces i wszystkie oczy zwróciły się na Cisco. „Fortune”, „Business Week”, „Wall Street Journal”, „Forbes”, „Wired” – dziennikarze z całej Ameryki zjeżdżali się do San Jose, by spotkać się i porozmawiać ze słynnym szefem słynnej firmy. Chambers uznał, że dla dobra Cisco powinien częściej występować na forum publicznym. Chciał w ten sposób zaistnieć w świadomości przeciętnych użytkowników sieci, potencjalnych klientów pionu małych i średnich przedsiębiorstw. Ponieważ w większości zaopatrywali się oni w sprzęt za pośrednictwem detalistów, Chambers chciał, by przy zakupie prosili o produkty Cisco. Poszedł więc tropem Billa Gatesa i niczym apostoł zaczął rozgłaszać dobrą nowinę o firmie. „Wcale mi się to nie podoba – zarzekał się w jednym z wywiadów. – Wolałbym spędzić ten czas z klientem lub przepracować w biurze, zamiast zawracać sobie głowę gadaniem z dziennikarzami czy jeszcze czymś innym”. Zawsze twierdzi, że robi to tylko dla dobra firmy. „Możemy mieć najlepszą strategię, najlepszy produkt i najlepszy serwis na świecie, ale jeśli ludzie o tym nie wiedzą, to przychodząc do detalisty, nie poproszą o sprzęt marki Cisco”.